
Polacy znów wybiorą „mniejsze zło”? „Biedniejsza część Ameryki pokazała to wyraźnie”
Drodzy kandydaci na kandydatów na prezydenta RP, zacznijcie wreszcie słuchać wyborców, czyli proponować i nagłaśniać w naszym dyskursie politycznym wartościowe inicjatywy zawierające pomysły na silny komponent gospodarczy.
Biedniejsza część Ameryki pokazała wyraźnie, że nie tyle potrzebuje zmian społeczno-kulturowych, co ekonomicznych. I zagłosowała na populistyczne i demagogiczne zagrania Trumpa. Również część Polaków uważa, że dobrze rozumie Amerykanów i tłumaczy ich, że wybrali po prostu mniejsze zło, czyli coś, na co my w naszym kraju wielokrotnie czuliśmy, że jesteśmy podczas wyborów skazywani.
Mniej interesują nas żarty, że kandydat na kandydata RP sprząta kupy po Bąblu, co powinno być oczywiste, czy dzielenie się faktami z życia osobistego, że np. żona zagania do mycia wanny.
W opowieściach tych bardziej brakuje merytorycznej próby udzielenia odpowiedzi na twarde pytanie, co zrobić aby ceny karmy dla psów i tych wanien wreszcie spadły. Albo przynajmniej nie rosły w następnym roku.
Czy podczas rozwijającej się kampanii prezydenckiej nasze elity polityczne wezmą sobie mocno do serca nauczkę, jaką Amerykanie dali demokratom?
Bogacą się najbogatsi
Jak trudny to musiał być dla wyborców amerykańskich wybór, pokazuje fakt, że, paradoksalnie, wygrał reprezentant interesów nieustannie bogacących się multimiliarderów, gigantów biznesowo-korporacyjnych, którzy posiadając budżety wielokrotnie przekraczające budżety niektórych państw narodowych, wpływają na rządy i coraz bardziej uczestniczą w globalnym sprawowaniu władzy. Niszczą, niestety, także krajową, lokalną i regionalną mikro i małą przedsiębiorczość i korzystają z luk w przepisach, aby płacić podatki poniżej stawek ustawowych lub unikać ich całkowicie.
Przy okazji, to niepojęte, jak bardzo zapominamy, że świat, Europa i Polska stoją w obliczu gwałtownie rosnących przepaści między bogatymi a biednymi. Według raportu Oxfam z 2023 r., pięciu najbogatszych ludzi świata: Elon Musk, Bernard Arnault, Jeff Bezos, Larry Ellison i Mark Zuckerberg, zwiększyło swój majątek w ciągu trzech ostatnich lat z 405 do 869 miliardów, czyli aż o 114%.
Przerażające tempo wzrostu ich bogactwa wynosi 14 milionów dolarów na godzinę.
Ponadto odrzutowce bogaczy w ciągu roku produkują tyle samo CO2, co jeden zwykły człowiek wygeneruje przez 300 lat! Roczna emisja dwóch odrzutowców Muska odpowiada śladowi węglowemu jednego zwykłego człowieka, jaki pozostawiłby po sobie po 5437 latach życia. Tylko 23 superjachty superbogatych emitują rocznie tyle gazów cieplarnianych, co jeden zwykły człowiek w ciągu 860 lat.
Co wobec takich wyliczeń powiedzieć mają osoby, które cieszą się, że lepiej dbają o klimat, bo przesiadają się na rower i jeżdżą nim nawet zimą lub walczą o kaucje za butelki i segregują śmieci? Albo ci, którzy po wymianie w domu starego kopciucha na pompę ciepła z fotowoltaiką płaczą, bo okazuje się, że płacą teraz wielokrotnie wyższe rachunki za prąd i nikt nie ma pomysłu jak im pomóc?
Jak chomik w kołowrotku
Wiele osób traci dziś kilkanaście godzin dziennie, wykonując zadania i oferując swoją siłę roboczą i energię za korzyści często tak nikłe, że można by określić je praktycznie jako bezwartościowe. Wszyscy, którzy po kiepsko płatnej i żmudnej często pracy, zazwyczaj bez perspektyw na rozwój czy awans, wracają wreszcie do domu, obarczeni są dodatkową pracą domową lub opieką nad dziećmi czy starszymi członkami rodziny. Często są jak chomik w kołowrotku, ponieważ utknęli już niemal „na zawsze”. Nie mają ani sił ani ochoty na żadną inną aktywność, która umożliwiłaby im na przykład podwyższanie kwalifikacji, wiedzy, umiejętności czy kompetencji na tyle, aby mogli wzmocnić swój potencjał zawodowy, wydostać się z trudnej sytuacji poprzez znalezienie lepiej płatnego zarobkowania.
Zadają sobie przy tym pytanie, na ile miałoby to sens w sytuacji, gdy wynagrodzenie nauczyciela po pięcioletnich studiach magisterskich jest co najmniej o połowę niższe od faktycznego wynagrodzenia mechanika samochodowego z wykształceniem zawodowym?
I nie chodzi tutaj o to, aby mechanik zarabiał mniej, tylko aby na starcie pracownik dydaktyczny czy administracyjny przestał być traktowany jak wolontariusz i pasjonat, któremu trzeba „coś tam” zapłacić, czyli tyle, aby przeżył.
Nawet jeśli, począwszy od PRL „zawsze tak było”, to czy nadal tak być musi?