Znikający studenci. „Powstaje demograficzna luka niedopasowania”

Znikający studenci. „Powstaje demograficzna luka niedopasowania”

Brak wykształcenia u coraz większej liczby mężczyzn to nie tylko problem rynku pracy. To problem społecznych relacji. Mężczyźni bez wykształcenia są statystycznie rzadziej w stałych związkach, rzadziej zostają ojcami, rzadziej budują trwałe relacje.

W roku akademickim 2023/2024 w Polsce studiowało około 1,245 miliona osób, z czego ponad 58 proc. stanowiły kobiety. W niektórych dziedzinach – takich jak pedagogika, psychologia, farmacja czy administracja publiczna – ich udział sięga aż 80 proc.

Podobna przewaga kobiet występuje na kierunku lekarskim: ponad 60 proc. kandydatów to kobiety, a wśród przyjętych przekraczają już 70 proc. Jednym z powodów są lepsze wyniki kobiet na egzaminie maturalnym, który stanowi podstawę rekrutacji na uczelnie. Według danych CKE z 2023 roku, maturę z biologii zdało 81 proc. dziewcząt i 69 proc. chłopców, z chemii – odpowiednio 78 proc. i 63 proc.

Kobiety częściej wybierają trudniejsze przedmioty rozszerzone, co wskazuje na większą wytrwałość, systematyczność i gotowość do inwestowania w naukę.

Fixed mindset

Ponadto dziewczynki od najmłodszych lat uczy się dyscypliny, staranności i posłuszeństwa. Chłopców – sprytu, odwagi i niezależności. Szkoła, która nagradza konformizm, punktualność i spokój, lepiej pasuje do stylu funkcjonowania dziewczynek, przez co chłopcy szybciej się wycofują. Aż 82 proc. nauczycieli w szkołach podstawowych to kobiety – chłopcy nie widzą męskich wzorców edukacyjnego sukcesu.

Sposób chwalenia dzieci wzmacnia podziały. Dziewczynki otrzymują pochwały za wysiłek („starałaś się”), chłopcy – za cechy („jesteś mądry”). Jak pokazały badania Carola Dweck, prowadzi to do tzw. fixed mindset u chłopców – przekonania, że inteligencja jest dana raz na zawsze, więc nie warto podejmować wyzwań. Porażka oznacza utratę statusu.

Kobiety częściej pracują w sektorach, gdzie dyplom jest niezbędny, takich jak: edukacja, zdrowie, administracja. Bez studiów nie wejdą na rynek pracy z choćby podstawowym poziomem stabilizacji finansowej. Dla wielu to także narzędzie emancypacji i awansu klasowego. Zawody „opiekuńcze” – lekarka, nauczycielka, psycholożka – są zgodne z rolami stereotypowo przypisywanymi kobietom. Wybór tych ścieżek nie tylko nie spotyka się z oporem, ale bywa wręcz wspierany przez otoczenie.

Mężczyźni częściej niż kobiety porzucają naukę, ponieważ wielu z nich postrzega studia jako złą inwestycję: długie lata nauki i niskie pensje po ukończeniu kierunków takich jak pedagogika czy administracja. Nauczyciel, urzędnik samorządowy – to pensje rzędu 4,5 – 7 tys. zł brutto. Tymczasem tokarz, hydraulik, spawacz z kursem i doświadczeniem oficjalnie zarabia 7 tys. –10 tys. zł na rękę. Szybciej, bez kredytu, bez dyplomu. Kobiety takich ścieżek mają mniej.

Co więcej, w sektorach sfeminizowanych mężczyźni nie znajdują przestrzeni do rywalizacji ani prestiżu, chyba że obejmują stanowiska kierownicze. Tak dzieje się np. w szkołach średnich, gdzie 69 proc. dyrektorów to mężczyźni, mimo że większość kadry to kobiety.

Zawód lekarza kiedyś oznaczał status, władzę i elitarność. Dziś to także wysokie obciążenie emocjonalne i fizyczne, długi czas przygotowania, stres i ryzyko wypalenia. Kobiety wybierają go częściej, bo szukają zawodu z misją. Mężczyźni coraz częściej omijają tę ścieżkę, choć branża medyczna oferuje jedne z najwyższych zarobków w kraju. W 2023 roku średnia pensja lekarza w Polsce wynosiła ponad 22 tys. zł brutto, a niektóre specjalizacje zabiegowe przekraczały 30–35 tys. zł miesięcznie.

Efekt Matyldy

W nauce kobiety to już 56 proc. doktorantów i 52 proc. adiunktów, ale tylko 28 proc. profesorów tytularnych. To efekt Matyldy – zjawisko systemowego pomijania i niedoceniania osiągnięć kobiet w nauce.

Często to mężczyźni zbierają laury za wspólne odkrycia, kobiety zaś wykonują tzw. pracę opiekuńczą – dydaktykę, organizację, mentoring – niewidoczną w kryteriach awansowych.

Ponadto im wyżej w hierarchii, tym silniejsza rola sieci lojalnościowych, nieformalnych układów, męskich klubów. Kobiety są tam rzadziej dopuszczane, częściej oceniane ostrzej.

Historia zna ten mechanizm: kiedy kobiety masowo wchodzą do danego zawodu – jego prestiż i wynagrodzenie spadają. Jeszcze na początku XX wieku zawód kasjera – bankowego lub kolejowego – był zarezerwowany dla mężczyzn i kojarzył się z odpowiedzialnością oraz wysokim statusem społecznym. Z czasem, gdy coraz więcej kobiet zaczęło pełnić tę funkcję, prestiż zawodu systematycznie malał.

Podobnie z zawodem kelnera: na początku XX wieku był stanowiskiem w ekskluzywnych restauracjach i hotelach. Wymagał znajomości etykiety, języków obcych i umiejętności obsługiwania elit. Napiwki potrafiły przewyższać podstawowe wynagrodzenie. Z czasem, w miarę jak kobiety zaczęły zasilać tę branżę, a gastronomia masowa przejęła rynek, zawód kelnera uległ deprecjacji do funkcji służebnej, przeszedł z domeny mężczyzn do przestrzeni kobiecej pracy niskopłatnej.

Zawody, które kiedyś były „męskie” i elitarne, z czasem stały się sfeminizowane i zdewaluowane.

Znikający studenci

Dane OECD i GUS potwierdzają, że w szkolnictwie wyższym mężczyźni znikają nie tylko z humanistyki, ale też z administracji, edukacji, a nawet niektórych obszarów medycyny. Jakkolwiek w pediatrii, psychiatrii, medycynie rodzinnej kobiety dominują bezwzględnie, jednak w specjalizacjach zabiegowych – chirurgii, ortopedii, urologii – nadal w większości są mężczyźni (ok. 85 proc.).

Powód nie leży wyłącznie w wymaganiach fizycznych czy braku chętnych, lecz w zamkniętym charakterze tych środowisk.

To zawodowe „sieci lojalności” – silnie zhierarchizowane, oparte na mentorstwie i nieformalnych kodach. Kandydatki często spotykają się z większą kontrolą, wymaganiami i mniejszą akceptacją błędu, co skutkuje zjawiskiem „wypychania” ich z tych ścieżek.

Ortopedzi i chirurdzy należą do najlepiej opłacanych specjalistów wśród lekarzy, przewyższając pod względem wynagrodzeń lekarzy rodzinnych, internistów czy pediatrów. Często są również aktywni w sektorze prywatnym, gdzie stawki godzinowe są znacznie wyższe niż w publicznej ochronie zdrowia. Dodatkowo ortopedia i chirurgia należą do specjalizacji deficytowych – brakuje specjalistów w tych dziedzinach, co umożliwia lekarzom negocjowanie lepszych warunków pracy i wyższych stawek.

Ortopedzi lub chirurdzy mogą liczyć na wynagrodzenia przekraczające 35 tys., a nawet 40 tys. zł miesięcznie, dla porównania, lekarze rodzinni i pediatrzy zarabiać mogą od 10 do 15 tys. zł miesięcznie, choć w ramach kontraktu z NFZ mogą uzyskać nieco więcej. Stawka godzinowa w specjalizacjach zabiegowych często wynosi 250–300 zł, co czyni te ścieżki jednymi z najbardziej dochodowych w całym systemie ochrony zdrowia.

Mimo że kobiety liczebnie dominują w sektorze publicznym (np. 76 proc. zatrudnionych w administracji, 86 proc. nauczycielek), to mężczyźni nadal zajmują większość stanowisk decyzyjnych. To system wartości – nie kompetencje – premiuje ich obecność na szczycie.

Można postawić tezę, że mężczyźni nie wrócą do zawodów nauczyciela czy urzędnika dopóki nie będą lepiej opłacane, prestiżowe i oferujące realny wpływ. Same apele o różnorodność nie wystarczą. Prestiż zawodów kluczowych społecznie powinien zostać odbudowany nie tylko materialnie, ale również symbolicznie.

Demograficzna luka niedopasowania

Brak wykształcenia u coraz większej liczby mężczyzn to nie tylko problem rynku pracy. To problem społecznych relacji. Mężczyźni bez wykształcenia są statystycznie rzadziej w stałych związkach, rzadziej zostają ojcami, rzadziej budują trwałe relacje. Kobiety z wyższym wykształceniem – których jest dziś więcej – nie chcą partnerów, którzy nie podzielają ich aspiracji ani nie oferują stabilności.

Powstaje demograficzna luka niedopasowania: kobiety gotowe na związek i dzieci, ale bez partnerów, którzy byliby dla nich równorzędni.

W efekcie spada liczba związków, małżeństw, urodzeń, a rośnie samotność – zarówno wśród kobiet, jak i mężczyzn.

Powrót do wszystkich wpisów